Trudny repertuar, dobre wykonanie - gra Wilhelmina Smith.

 


Ta płyta nieprędko, jeśli w ogóle, miała się dostać na strony Płytomaniaka, który preferuje zdecydowanie inny repertuar. Tymczasem w jego ręce, aczkolwiek nie w sposób zamierzony, trafił krążek wytwórni Ondine, zawierający wyłącznie utwory na wiolonczelę solo, autorstwa znanych w Finlandii twórców współczesnych, uzupełniony jedynie o niedługą miniaturę (Chiacona) żyjącego w XVII wieku Włocha, Giuseppe Colombiego. Dość oryginalne zestawienie, nijak wpisujące się w moje muzyczne zainteresowania. Generalnie nie jestem pasjonatem twórczości kompozytorów żyjących obecnie, z pewnymi małymi wyjątkami, których uważni Czytelnicy bloga mogą się domyślać z racji dość częstej obecności wybranych nazwisk i pozytywnych ocen nagrań ich dorobku. Powód jest prosty: na ogół nie odnajduję w niej niczego wartościowego, ciekawego czy przykuwającego uwagę, o pragnieniu powrotu do tejże po czasie nawet nie wspominając. Nie inaczej było w przypadku nagrania renomowanego i zasłużonego, również dla muzyki współczesnej, a przede wszystkim dla swoich rodaków, fińskiego wydawcy, który nie bacząc na rynkowe realia i zapewne niewielki rynkowy potencjał przedstawianego albumu, postanowił z zapałem go zrealizować, a następnie we właściwy sobie sposób wydać i wypuścić w świat. Doceniam odwagę pomysłodawców i realizatorów przedsięwzięcia, ale, niestety, nie jestem zbyt odpowiednią osobą do zachwycania się nad jednorodną w pomyśle i wykonaniu muzyką na jedną wiolonczelę, choć ta należy do często słuchanych przeze mnie instrumentów, jednakże w zdecydowanie bardziej miłym dla uszu wydaniu. Nie chciałbym, by to źle zabrzmiało, ale swojego rodzaju fonograficzne „kukułcze jajo” otrzymane od wydawcy, skłoniło mnie jedynie do kilkukrotnego przesłuchania materiału, opisana swoich wrażeń i odłożenia płyty na bardzo głęboką półkę, do której nieprędko z własnej woli sięgnę.

Otrzymujemy krążek zawierający prawie równą godzinę muzyki żyjących fińskich twóców starszego już pokolenia: urodzonej w roku 1952 Kaiji Saariaho oraz doskonale znanego melomanom w roli dyrygenta odnoszącego od dekad światowe sukcesy Esy-Pekki Salonena (ur. 1958). Ich twórczość przedziela, jak już wspomniałem, miniatura barokowego włoskiego mistrza, będąca również źródłem inspiracji i dla wymienionych powyżej, w różny sposób nawiązujących do stylu i materii Chiaconny Colombiego, nota bene bardzo przyjemnej w odbiorze. W odniesieniu do tego dzieła bardziej satysfakcjonujący stał się dla mnie punkt widzenia Salonena (Sarabande per un coyote) niż jego starszej koleżanki (Dreaming Chaconne). Obu pozycji, podobnie jak całego programu, jednakże nie mogę w żaden sposób polecić tradycyjnie usposobionym słuchaczom, stroniących od dźwiękowych wynalazków. Owszem, fantazja fińskiej pary w potraktowaniu solowej wiolonczeli jest imponująca: wydobywają z niej maksimum efektów w zakresie artykulacji, również nietypowej i skomplikowanej, oraz brzmienia: agresywnego, brzydkiego, nieprzyjemnego, dalekiego od jakichkolwiek pozytywnych wrażeń estetycznych. Jedynie w środkowej części (breathe) tryptyku Salonena można się doszukać jakiegoś tradycyjnie pojętego potraktowania pięknego, szlachetnego i śpiewnego instrumentu z minimalnym melodycznym potencjałem. Niewiele z tego wynika, a przynajmniej nic, co mogłoby się na dłużej zapisać w pamięci czy emocjach osoby słuchającej płytę Ondine. Reszta pozycji nie daje, niestety, poczucia obcowania z pięknem dźwiękowym, harmonicznym czy wartościowymi i interesującymi pomysłami. Zamiast tego słychać nuty układające się w jakieś całości, ale czy logiczne, przekonujące i trafiające do emocji odbiorcy? Szczerze wątpię. Konieczność wysłuchania prawie godzinnej kakofonii, opartej na dysonansach i okropnej stylistyce, nadwyrężyła moją cierpliwość i tylko fakt konieczności wywiązania się z obowiązku recenzji wobec fińskiego wydawcy sprawił, że wytrwałem w tym zadaniu do końca, lecz z obietnicą: „Nigdy więcej!”. Naprawdę się dziwię, że naprawdę tak wygląda współczesna muzyka instrumentalna? Absolutnie nudna, nijaka, bezbarwna, brzydka, bez wzniosłej idei, bez jakiegokolwiek szacunku do odbiorcy, muszącego znosić jęki, zgrzyty, krzyki, skrzypienia, hałasy czy innego rodzaju dźwiękowe efekty, ofiarą których pada zarówno sam szlachetny instrument, jak i przede wszystkim słuch, poczucie piękna i dobra wola odbiorcy. Zamieszczone w książeczce teksty prezentują wyczerpujący komentarz do każdego punktu programu, ale nawet z tą teoretyczną podbudową praktyczne obcowanie ze zgromadzonym materiałem jest ciężką próbą wytrwałości i tolerancji. Jeśli miałbym podsumować swój stosunek do wykonanych kompozycji, to Esę-Pekkę Salonena cenię jako mistrza batuty i w tej roli wg mnie ma zdecydowanie większe osiągnięcia, zaś moje pierwsze zetknięcie się z jakąkolwiek twórczością Kaiji Saariaho będzie najprawdopodobniej ostatnim.

I na koniec pragnąłbym wyrazić uznanie i podziw dla Wilhelminy Smith, której nie miałem jeszcze okazji słyszeć ani na żywo, ani na płytach. Artystka włożyła naprawdę wiele pracy w opanowanie materiału i jego staranną prezentację, co zapewne nie było rzeczą łatwą. Wymagania stawiane solistce są przecież ogromne, zwłaszcza na polu precyzji intonacji oraz bogatej artykulacji. Wystarczy przecież posłuchać, jakich efektów dźwiękowych żąda para fińskich twórców w swoich utworach, nie mówiąc o innych komponentach odpowiednio dobrego wykonania. Amerykańska wiolonczelistka często sięga po muzykę XX wieku oraz współczesną i zapewne dzięki swemu doświadczeniu i znajomości właściwej stylistyki zdecydowała się nagrać na płytę dzieła, które raczej nie mają szansy przebicia się do szerszej świadomości melomanów. Gra z pasją i przekonaniem o słuszności swojej interpretacji, która zasługuje na duże uznanie, mimo że niewdzięczny i mało atrakcyjny repertuar nie ułatwia pozytywnej oceny całości.

Zasięg oddziaływania omawianego przedsięwzięcia wydaje się być ograniczony wyłącznie do adeptów gry na wiolonczeli, a szczególnie do zapalonych poszukiwaczy repertuarowych ciekawostek u tychże, jak również do wielbicieli muzycznej moderny w dość ekstremalnej wersji. Przeciętny meloman, któremu bliskie są pojęcia w rodzaju piękna, melodii, harmonii oraz logiki, będzie się trzymał od prezentowanego nagrania z daleka. Nie zmieni tego raczej wysoki skądinąd poziom gry Wilhelminy Smith, bardzo profesjonalne opracowanie komentarza czy jak zwykle w przypadku wytwórni Ondine przyjemna estetyka wydania, jak również realizacja techniczna nagrania z dobrze słyszalnym dźwiękiem w odpowiedniej akustyce. Obawiam się, że specyfika nagranego repertuaru nie trafi do przekonania większości słuchaczy, jeśli tylko będą mieć okazję go poznać.


Paweł Chmielowski


Works for solo cello

Esa-Pekka Salonen – YTA III; knock, breathe, shine; Sarabane per un coyote Giuseppe Colombi – Chiacona Kaija Saariaho – Dreaming Chaconne; Petals; Sept papillons; Spins and Spells

Wilhelmina Smith, wiolonczela

Ondine ODE 1294-2 w. 2019, n. 2015/2017 CD, 59’02” ●●●○○○


Nagranie w postaci fizycznego CD zostało nadesłane przez wydawcę, wytwórnię Ondine.

Komentarze

Popularne posty