Do kolekcji melomana (2) - Sergiu Celibidache. Lata w Monachium.
W
listopadzie ubiegłego roku wytwórnia Warner Classics z dumą
zaanonsowała ukazanie się na rynku wyjątkowej, bo zawierającej aż
49 kompaktów, zbiorczej edycji nagrań wielkiego mistrza batuty,
Sergiu Celibidache. Melomani dobrze znający historię fonografii z
pewnością wiedzą, że rumuński maestro mniej lub bardziej
konsekwentnie odmawiał nagrywania płyt, zaś dostępne do końca
ubiegłego stulecia albumy były albo pirackimi rejestracjami jego
występów, albo pochodziły ze wczesnych etapów kariery artysty.
Dopiero po śmierci dyrygenta, w roku 1996, udało się byłej
wytwórni EMI namówić rodzinę Celibidache do wydania zgody na
opublikowania zapisów koncertów z Filharmonikami Monachijskimi,
światowej sławy formacji, prowadzonej przez legendarnego
kapelmistrza od roku 1979. Na przełomie poprzedniego i ubiegłego
stulecia można je było zakupić w postaci pojedynczych krążków w
typowych pudełkach (tzw. jewel case) lub wielopłytowych boksach (za
piekielnie wysoką cenę). Wyglądały wtedy tak:
Po
kilku latach owe pozycje stopniowo się wyprzedały, zaś wytwórnia
EMI, która już nie istnieje, zdecydowała się je stopniowo wydawać
jako tematyczne boksy po kilkanaście dysków w kartonikach. W edycji z jesieni roku 2011, mającej zaanonsować setną rocznicę urodzin maestro, wydano cztery o grafice następującej:
Zeszły listopad przyniósł zaś pojawienie się w jednym ogromnym
pudle zbiorczej edycji zapisów koncertów maestro z Filharmonikami
Monachijskimi.
Przy tej okazji zastanawia mnie niebywała wprost
głupota decydentów wytwórni Warner Classics, a wcześniej EMI.
Najnowsza pozycja, co z tego, że imponująca i nosząca znamiona
ekskluzywności, nie zawiera absolutnie nic nowego, czego nie byłoby
na wcześniejszych publikacjach, zarówno pojedynczych tytułach,
które zaczęto wypuszczać niedługo po śmierci dyrygenta, jak i
owych tematycznych „urodzinowych” boksach. Tutaj mamy
za to inną „atrakcję”: na ostatnim krążku znalazł się zapis I
Symfonii Sergiusza Prokofiewa z roku 1948, okresu, kiedy Sergiu
Celibidache stał na czele Filharmoników Berlińskich. Jak się ten
staroć ma do późnego, ostatniego etapu kariery artysty z
Monachium, trudno logicznie wytłumaczyć, pasuje bowiem jak
przysłowiowa pięść do nosa. Można zresztą było kreację
Klasycznej znaleźć już wcześniej na płytach różnych
wydawnictw z historycznymi nagraniami, m.in. na boksie wytwórni
Membran, który miałem okazję recenzować dla miesięcznika
Muzyka21. Nie jestem jednak pewny, że chodzi o jedno i to
samo nagranie z podaną gdzieś błędną datą powstania (znana jest
rejestracja z 1946 roku). Wersję o dwa lata późniejszą także da
się odnaleźć chociażby w serii „Great Conductors of the Century”. Nie jest zatem żadną wielką sensacją, a tym bardziej
nowością. Fakt zamieszczenia jedynie kilkunastominutowej kompozycji na
pojedynczym krążku i pozostawienie na nim ponad godziny pustej
przestrzeni, pozostawię bez komentarza.
To,
czego absolutnie nie jestem w stanie wybaczyć zarówno decydentom z
EMI, jak Warnera, jest całkowite zignorowanie genialnej kreacji Romea i Julii Piotra Czajkowskiego (1992), zapisanej na
poniższym dysku, będącym swoistym balonem próbnym, wypuszczonym w 1997 roku,
przygotowującym melomanów i rynek płytowy na pojawienie się
pośmiertnych nagrań dyrygenta:
Tej
wielkiej interpretacji, słowa, którego sam Celibidache po prostu
nienawidził, zabrakło zarówno na tematycznym boksie z muzyką
rosyjską, opublikowanym tuż przed setną rocznicą urodzin dyrygenta, jak i
najnowszym, ogromnym zestawie, zawierającym 48 płyt ze prawie wszystkimi
nagraniami z Monachium. Znalazły się na nim poza jednym, aczkolwiek niezwykle bolesnym i znaczącym wyjątkiem, wszystkie dzieła dostępne w
plastikowych pudełkach, jak i kartonikach. Nie znalazło się za to
miejsca dla zapisu wyjątkowej kreacji Romea i Julii, za to wytwórnia
Warner uraczyła nas zapisem starocia sprzed siedemdziesięciu lat,
dostępnym w innych edycjach. Te same zaś Obrazki z wystawy Modesta Musorgskiego z września 1993 roku, które dopełniały album z arcydziełem Czajkowskiego, pojawiły się ponownie na krążku z Bolerem Maurycego Ravela jeszcze dwukrotnie i są nieprzerwanie obecne na wszystkich zestawach nagrań Sergiu Celibidache z Monachijskimi Filharmonikami w barwach EMI i Warner. Co było powodem takiej kuriozalnej decyzji, i dlaczego na miłość boską, nie dało się zamieścić Romea i Julii na największym i najnowszym albumie? O szacunku do wielkiego artysty, a tym bardziej do melomanów, płytowy potentat nie ma niestety zbyt wielkiego pojęcia.
Szkoda,
wielka szkoda, ponieważ tak imponujący co do zamysłu projekt
wydawniczy, mógłby być naprawdę łakomym kąskiem dla wielbicieli
wielkich dyrygenckich kreacji i atrakcyjnych, dużych albumów
płytowych. Przez powyższe niedociągnięcia i brak wyobraźni
wytwórni Warner Classics, sporo na tym traci. Jest w nim wszystko
to, co można było znaleźć wcześniej w innych wersjach, za to nie
ma prawdziwego muzycznego rarytasu, który zdecydowanie bardziej zasługiwał na ponowną publikację.
Jeśli są słuchacze, którzy jakimś cudem nie znają dokonań jednego z największych mistrzów batuty ubiegłego wieku, a lubią cieszyć zmysły i wzrok luksusowymi edycjami nagrań, powinni pomimo powyższych zastrzeżeń sięgnąć po wydaną z końcem zeszłego roku 49-płytową edycję nagrań Sergiu Celbidache i Filharmoników Monachijskich. Ogrom wrażeń muzycznych i intelektualnych - gwarantowany.
Paweł Chmielowski
Komentarze
Prześlij komentarz