Wyjątkowa kreacja II Symfonii S. Rachmaninowa - prosto z Berlina.
Czas biegnie szybko, mija już prawie pół roku, a tymczasem u Płytomaniaka pojawiła się jak na razie tylko jedna recenzja poświęcona muzyce tegorocznego wielkiego jubilata – Sergiusza Rachmaninowa. Najwyższa pora nadrobić zaległości! Poprzednio zostały omówione wielkie dokonania kompozytora na polu koncertu instrumentalnego z orkiestrą i mogę już teraz zapewnić, że jeszcze do tego gatunku wrócę, a okazję stanowić będzie jeden z najnowszych, a jednocześnie najlepszych kompletów Koncertów fortepianowych Rosjanina wydanych w ostatnich latach. Ciekawskich na razie pozostawię w niepewności, o jaką produkcję chodzi. Nie byłbym sobą, gdybym przy okazji 150. urodzin autora Dzwonów pominął jego twórczość symfoniczną, zajmującą poczesne miejsce i w dorobku Rachmaninowa, i w sercu Płytomaniaka. Co prawda utwór będący przedmiotem mojego obecnego zainteresowania ma już swoją dość liczną reprezentację w postaci omówień na stronie, ale od przybytku głowa nie boli – dla kolejnego wartościowego i ciekawego nagrania takiego arcydzieła, jakim jest II Symfonia e-moll, zawsze znajdzie się tu miejsce, tym bardziej, że również chodzi o dość nową, a przy tym zdecydowanie ciekawą rejestrację.
Ta miała miejsce w Berlinie, w lutym 2020 roku, kiedy dokonała jej Niemiecka Orkiestra Symfoniczna pod dyrekcją Robina Ticciatiego, jednego z najbardziej rozchwytywanych i najaktywniejszych dyrygentów młodszego pokolenia. Już raz Płytomaniak opisywał jego kreacje wielkiego repertuaru (czeskiego), ale wtedy chodziło o nagranie sprzed prawie dekady, powstałe we współpracy z wytwórnią Tudor i z udziałem innego zespołu. Dodajmy dla porządku, że na czele Berlińskiej Orkiestry Symfonicznej Ticciati stoi od roku 2017 a niniejszy album jest piątym z kolei zrealizowanym wspólnie z nią dla szkockiej firmy Linn Records i wyprodukowanym wspólnie z Radiem Niemieckim (Deutschlandfunk Kultur). Samo nagranie zostało poprzedzone wykonaniami na tourneé w Japonii oraz Korei Południowej, gorąco przyjętymi przez tamtejszą publiczność i krytykę.
Przystępując do opisywania swoich wrażeń odniesionych ze słuchania prezentowanej interpretacji mam za sobą zarówno bodajże pięciokrotne sesje poznawcze, jak i początkową nieufność wobec nieznanej jeszcze wtedy wizji Robina Ticciatiego, który dysponuje szerokim repertuarem, często go ponosi energia, co przekłada się na szybki wymiar czasowy wykonywanych dzieł, o czym świadczy chociażby jego zestaw Symfonii Roberta Schumanna, zrealizowany jeszcze ze Szkocką Orkiestrą Kameralną czy – niestety- powstała już w Berlinie Szósta Antona Brucknera, która do łatwych interpretacyjnie nie należy. Nie było dla mnie zatem oczywiste, że szerokie, rozlewne tematy i frazy monumentalnej i zasługującej na naprawdę wnikliwą kreację II Symfonii Sergiusza Rachmaninowa znajdą w tym przypadku odpowiednio skończoną i wysmakowaną wizję. Czas poświęcony coraz bardziej dogłębnemu poznawaniu albumu Linn Records zdołał moje obawy uśmierzyć, zaś kolejne odsłuchy sprawiały, że coraz bardziej doceniałem zarówno samo wykonanie Niemieckiej Orkiestry Symfonicznej, jak i kreację jej szefa.
Niniejsze nagranie może zaspokoić oczekiwania wybrednych melomanów, że o niżej podpisanym nie wspomnę, w zasadzie pod każdym względem. Obawiających się pośpiechu i powierzchowności pragnę uspokoić, że nic takiego nie ma tu miejsca. Wręcz przeciwnie - 63 minuty trwania całości wysuwają prezentowaną wersję na jedną z wolniejszych pozycji w dyskografii II Symfonii Rachmaninowa. Wynika to zarówno ze starannej realizacji potężnej partytury, respektowania znaków powtórzeń, a przede wszystkim faktu nieskracania utworu, czego smutne przykłady mieliśmy w przeszłości fonografii nawet w przypadku kreacji najsłynniejszych mistrzów batuty (do dziś nie mogę na przykład wybaczyć wytwórni Naxos, że skądinąd piękny i natchniony cykl Symfonii Rachmaninowa powstały w latach 90. zawierał „cięcia” w naprawdę ujmującej i wybitnej kreacji Drugiej). Drugi powód leży w doborze tempa – zaskakująco umiarkowanego jak na temperament kapelmistrza, ale trafnego, pokazującego piękno i bogactwo wyrazowe muzyki Rosjanina w całej pełni. Weźmy pod uwagę chociażby szeroko zakrojoną część pierwszą dzieła, która rozrasta się w czasie aż do 24 minut, wystawiając cierpliwość słuchacza na próbę (trwa prawie tyle samo, co Pierwsza Beethovena!). Wybitne analityczne umiejętności dyrygenta sprawiają, że wcale nie nudzi, a dodatkowo ujawnia swoją logikę, czytelność i jasność przebiegu, zarówno w dość długim, powolnym wstępie, gdzie wszystko słychać, gdzie poszczególne takty i frazy wiodą od jednej do drugiej, jak i „właściwym” Allegro, z powtórzoną ekspozycją, co owszem, przyczynia się do rozciągnięcia się w czasie o kilka minut, ale nie stanowi problemu dla słuchacza z powodu wnikliwości interpretacyjnej kapelmistrza, zwracającego uwagę na szczegóły i wręcz prowadzącego za rękę przez poszczególne takty rozbudowanego ogniwa, gdzie wszystko staje się jasne, zrozumiałe i powiązane ze sobą. Znakomite osiągnięcie Robina Ticcatiego, okupione zapewne intensywnymi studiami materiału nutowego i ciężką pracą na próbach.
Te same zalety doboru umiarkowanego, lecz płynnego i właściwego tempa można odnieść do każdego z czterech części utworu. Ogniwu drugiemu nie brak żywiołowości i rytmicznej precyzji, a przy tym czytelności szczegółów instrumentacji – w niektórych miejscach przykuwają fragmenty partytury, które brzmią tak, jak by się je słyszało po raz pierwszy, co podnosi zalety wykonania Niemieckiej Orkiestry Symfonicznej i Robina Ticciatiego. Adagio, sławne z powodu przepięknego sola klarnetu, wprowadzającego główny temat, zachwyca liryzmem, śpiewnością i idealnym wręcz ujęciem czasowym – nie czuć tu ani nadmiernej rozwlekłości, ale również nie ma pośpiechu, zaś dyrygent prowadzi je nawet trochę dłużej (14 minut) niż chwalony przeze mnie chociażby Wasyl Petrenko (EMI/Warner). Słycha się go z zachwytem i poczuciem głębokiego wzruszenia. Również porywający Finał, zakończony triumfalną, podniosłą kodą ze specjalnym działem instrumentów blaszanych i perkusji, ujmuje szlachetnością wyrazu, potęgą brzmienia, zróżnicowaniem poszczególnych epizodów składających się na jego całość. Przebieg jest wciągający, żywy, energiczny, lecz pozbawiony przesady czy powierzchowności – prowadzi do spektakularnego końca.
Oczywiście, sama kwestia tempa, choć najistotniejsza, nie jest jedyną, na którą warto zwrócić uwagę podczas słuchania prezentowanego nagrania. W znakomitej formie jest Niemiecka Orkiestra Symfoniczna, wspaniale realizująca intencje dyrygenta i ogrom szczegółów partytury dotyczących frazowania, wydobycia i natężenia dźwięku, relacji pomiędzy poszczególnymi grupami. Dodawszy do tego umiejętność dyrygenta połączenia detalu z ogólnym obrazem całości, spięcia czterech różnych i szeroko zakrojonych w jedną monumentalną strukturę, co skutkuje jednością tematyczną i wyrazową, otrzymujemy kreację II Symfonii Sergiusza Rachmaninowa, której nie będzie można przeoczyć w bogatej dyskografii dzieła. Spójną, efektowną, z bogatą paletą kolorystyki orkiestrowej i jej wyrazistością brzmieniową.
Szkoda tylko, że jakość dźwięku w moim przekonaniu być może nie jest idealna, aczkolwiek z drugiej strony nie sposób jej określić jaką złą. Brakuje jej potrzebnej klarowności i czystości, ale utrzymuje się na tyle zadowalającym poziomie, że nie przesłania niewątpliwych zalet interpretacji radiowej orkiestry z Berlina i jej energicznego, aktywnego szefa. Sprawia, że słuchanie arcydzieła rosyjskiego mistrza jest doznaniem zdecydowanie satysfakcjonującym – i godnym częstego powtarzania w celu odkrywania kolejnych zalet tej wyjątkowej, ciekawej i przekonującej kreacji II Symfonii e-moll.
Paweł Chmielowski
Sergiusz Rachmaninow
Symfonia nr 2 e-moll, op. 27
Deutsches Symphonie-Orchester Berlin • Robin Ticciati, dyrygent
Linn Records CKD 653 • w. 2021, n. 2020 • CD, ●●●●●○ 63’15”
Nagranie w formie elektronicznej zostało udostępnione przez globalnego dystrybutora wytwórni Linn Records. Jej polski przedstawiciel w żaden sposób nie przyczynił się ani do uzyskania materiału do recenzji, ani do opublikowania tejże na stronie.
Komentarze
Prześlij komentarz