Bezsporna wielkość i piękno - Msza c-moll W. A. Mozarta.
Nie tak dawno jeszcze zachwycałem się Kwartetami fortepianowymi Wolfganga Amadeusza Mozarta, informując, że ciągle mi mało jego muzyki i oto proszę, kolejne nagranie, które postanowiłem zarekomendować, a przecież na swoją kolej do omówienia czeka jeszcze całkiem sporo albumów. Tym razem sięgam po twórczość wokalno-instrumentalną w jej najwspanialszym i najbardziej efektownym wydaniu, ale jednocześnie tragicznym, bo chyba tak należy określić fakt, że Msza c-moll, podobnie jak ostatnie Requiem d-moll, które mogłoby być jednym z największych dzieł swojego gatunku w historii, utworem zdecydowanie godnym swojego twórcy, nie zostało w całości ukończone.
Jest to tym bardziej zdumiewające, że w momencie jej pisania Mozart nie stał nad grobem, a wręcz przeciwnie, był u szczytu swych sił twórczych i przygotowywał się do ślubu z Konstancją Weber, obiecując skomponowanie mszy w przypadku spełnienia się owego zamierzenia, a wiemy, że droga do tak ważnego wydarzenia w życiu autora Wesela Figara nie była ani krótka, ani łatwa. Istotnie, w sierpniu 1782 roku kompozytor ożenił się, ale Msza nie została ukończona w całości, bowiem kilkanaście miesięcy później (październik 1783) w Salzburgu, ale nie w tamtejszej katedrze, lecz w opactwie pw. Św. Piotra wykonano muzyczną hybrydę: tylko kilka głównych części zwyczajowego porządku mszalnego, uzupełnione fragmentami innych kompozycji. Rękopis obejmuje całkowicie kompletną postać Kyrie i Gloria, Credo w formie szkiców do dwóch ogniw z niepełną instrumentacją, Sanctus i Benedictus są rozpisane w autografie, lecz jedynie w głosach drewna i kotłów, zaś reszta stron zaginęła. Agnus Dei prawdopodobnie nigdy nie powstało. Z takimi wyzwaniami musi się każdorazowo mierzyć dyrygent, sięgający po Mszę c-moll, wiedząc, że jest niepełna i snując refleksje o tym, jak całkowicie ukończona partytura mogłaby zmienić oblicze muzyki XVIII wieku. Podejmowano wiele prób uzupełnienia brakującego materiału, zarówno poprzez uzupełnienie brakujących ogniw odpowiednio dobranymi utworami Mozarta, jak i w sposób bardziej respektujący integralność całości: skompletowaniem materiału w formie uzupełnienia instrumentacji i zamieszczenia dodatków. Taką metodą posłużył się austriacki dyrygent i kompozytor Helmut Eder (1916-2005), tworząc w 1985 r. swoją wersję na potrzeby Nowego Wydania Dzieł Mozarta.
I właśnie z niej postanowił skorzystać Marek Minkowski, szykujący się do koncertów w Grenoble w grudniu 2018 roku, czego zapis znalazł się na dysku wytwórni Pentatone. O ile mnie pamięć nie myli, w dotychczasowej dyskografii artysty brakowało Mszy c-moll, choć oczywiście muzyka Mozarta nie jest mu obca. Bardziej sceptyczni znawcy tematu mogą ostrożnie podchodzić do nagrania kapelmistrza słynącego z kontrowersji i zaskakujących pomysłów interpretacyjnych. Nie taki diabeł straszny – niniejsze przedsięwzięcie nie daje jakichś szczególnych powodów do krytyki, choć i tu nie obyło się bez nadania całości dość szybkiego tempa (48 minut), co w niektórych fragmentach utworu jest ewidentne i może wywoływać sprzeciwy. Mam na myśli przede wszystkim imponujące partie chóralne, nadające dziełu majestat, potęgę i odnoszącą się do podtytułu wielkość. Owszem, owa witalność czasami wywiera bardzo dobre wrażenie, dzięki czemu muzyka Mozarta porywa, jest radosna, a niekiedy wręcz taneczna, jak chociażby w Gloria, in excelsis Deo, Cum Santo Spiritu czy następującym po nim Credo in unum Deum. Nie jest to tylko zwykłe „czepianie się”, ale w całkiem licznych fragmentach fugowanych, operujących kontrapunktem, którego Mozart był przecież mistrzem, zbyt szybki puls może rzutować na czytelność tekstu śpiewanego przez chór czy wyrazistości linii melodycznych. Inne wrażenie mam w przypadku Qui tollis, którego poważna, dostojna atmosfera wyznaczana przez punktowany rytm smyczków, aż się prosi o więcej wrażliwości i zwolnienia, tym bardziej, że mamy do czynienia, przynajmniej w teorii, bo w praktyce dyrygent dopuszcza się pewnych autorskich swobód w podzieleniu materiału między solistami a pozostałymi śpiewakami, z ośmiogłosowym podwójnym chórem. Tak czy tak, chórzyści spisują się znakomicie i już krótkie, trwające niespełna minutę Gratias daje wyobrażenie, jak znakomicie odnajdują się w dziele Mozarta, z jaką wprawą posługuje się nimi kapelmistrz i jak dobrze chór brzmi na tle orkiestry, w której, co ciekawe, słuchać wyraźną partię organów. Dodać należy, że cechą charakterystyczną niniejszego nagrania jest znaczące ograniczenie składu aparatu wokalnego, podzielonego na kwartet solistów, wykonującego również ustępy zbiorowe oraz chóru ripieno, składającego się z zaledwie dziewięciu członków. Dla przyzwyczajonych do tradycyjnych, monumentalnych i rozbudowanych obsad w innych nagraniach Mszy c-moll, może to być swoistym szokiem, ale mnie się podoba: muzyka jest pozbawiona ciężkości, samo rozwiązanie wpisuje się w stylistykę wykonań zgodnie z praktykami epoki, zaś efekt końcowy jest w moim przekonaniu bardzo przekonujący. Przyczynia się do niego również instrumentalna część formacji Les Musiciens du Louvre której miłośnikom muzyki przedstawiać nie trzeba – prezentują się z jak najlepszej strony, imponując gdzie trzeba potęgą brzmienia z udziałem puzonów, trąbek czy kotłów (Sanctus) oraz prawdziwą wirtuozerią za sprawą zaordynowanych przez Marka Minkowskiego szybkich temp, gdzie indziej zaś, w odcinkach operujących bardziej kameralną fakturą, pokazują piękno i jakość dźwięku.
Tam jednak gdzie potrzeba, Minkowski potrafi odpowiednio zwolnić, dzięki czemu muzyka oddycha, dając trochę wytchnienia i wykonawcom, i słuchaczowi – przepięknie brzmi Et incarnatus est, ze wspaniałym wprowadzeniem smyczków i sekcji dętej do natchnionej i przepięknej w wyrazie solowej arii sopranu. Wykonująca ją Ana Maria Labin brzmi fantastycznie, śpiewa z takim żarem i uczuciem, mając do dyspozycji wspomagający ją subtelny akompaniament oboju, fletu czy waltorni, że wywołuje wręcz wrażenie operowej sceny. Muzycy z Luwru dają popis swojej wrażliwości i muzykalności, godnie wspomagając śpiewaczkę, mającą jeszcze jeden punkt popisowy, tym razem na początku dzieła – we fragmencie Glorii: w wirtuozowskim i niezwykle efektownym Laudamus te. Jej koleżanka, Amboisine Bré, z kolei zapada w pamięć swoją czarującą, wzruszającą arią w początkowym, poważnym Kyrie (Christe eleison). Obie panie w uroczy sposób łączą siły w nastrojowym duecie Domine Deus, Rex celestis. Panowie nie mają własnych partii, ale są doskonałym uzupełnieniem ustępów zespołowych (ansambli), jak np. Quoniam tu solus Sanctus czy w rewelacyjnie pomyślanym i zaprezentowanym ostatnim ogniwie całości, Benedictus. Po wybrzmieniu jego ostatnich wyrazistych akordów, chciałoby się usłyszeć jeszcze pełne Agnus Dei….i ma się wrażenie nie tylko pewnego niedosytu, ale poczucia z ogromną muzyczną stratą, bo nie wiemy, jaką postać mogłoby przybrać, jeśli tylko mogłoby zostać ukończone. Nie zmienia to faktu, że nawet jeśli mamy do czynienia z niepełną wersją Mszy c-moll, uzupełnianej na różne sposoby w poszczególnych edycjach, to i tak muzyka wywołuje poczucie obcowania z absolutnym pięknem i wielkością za sprawą geniuszu Wolfganga Amadeusza Mozarta.
Dokonując trudnej oceny całości przedsięwzięcia, trzeba rozważyć różne za i przeciw. Szkoda, że poprzestano na samej, choćby najpiękniejszej i genialnej Mszy, nie mieszcząc się w 50 minutach łącznego trwania całości i nie uzupełniono krążka o inne pozycje z bogatej, interesującej i skrywającej niekiedy prawdziwe skarby sakralnej twórczości Wolfganga Amadeusza Mozarta. Nawet jeśli nie jest to przełomowe nagranie w bogatej i pełnej wartościowych pozycji dyskografii dzieła, zarówno na instrumentach historycznych, jak i współczesnych, to zdecydowanie zasługuje na uwagę miłośników twórczości kompozytora i wielbicieli interpretacji wyrazistych, przykuwających uwagę, pozbawionych monotonii. Jest debiutem francuskiej formacji i Marka Minkowskiego w barwach wytwórni Pentatone. Całkiem dobra jakość dźwięku jak na zapis koncertu na żywo (brak oznak obecności publiczności) przyczynia się do pozytywnych wrażeń odniesionych podczas słuchania. Nie każdemu do gustu może przypaść wykonanie utworu w zaledwie 48 minut, ale sądzę, że nawet tak kontrowersyjny element nagrania, a niżej podpisany jest znany z tego, że nie cierpi pośpiechu w muzyce, nie przyczynia się w jakiś szczególnie negatywny sposób do zaburzenia logiki muzycznej narracji, konstrukcji formalnej czy czytelności linii melodycznych. Wręcz przeciwnie, obcując z prezentowanym nagraniem nie raz i nie dwa, za każdym razem czuć można jego zalety, atmosferę, stylistykę, a przede wszystkim niekwestionowaną wielkość i piękno Mszy c-moll. Mnie się podobało, stąd tytułem pewnego kredytu zaufania w stronę wykonawców i wytwórni – naprawdę solidna „czwórka” wydaje się być oceną sprawiedliwą.
Paweł Chmielowski
Wolfgang Amadeusz Mozart
Msza c-moll KV 427
Ana Maria Labin, sopran I; Ambroisine Bré, sopran II; Stanislas de Barbeyrac, tenor; Norman Patzke, bas • Les Musiciens du Louvre • Marc Minkowski, dyrygent
Pentatone PTC 5186 812 • w. 2020, n. 2018 • CD, 48’28 ●●●●○○
Nagranie w wersji fizycznego albumu audio zostało nadesłane do autora bezpośrednio przez wydawcę, wytwórnię Pentatone. Jej polski dystrybutor nie przyczynił się w żaden sposób do uzyskania materiału do recenzji, ani do opublikowania tejże na stronie.
Komentarze
Prześlij komentarz