Koncert i symfonia - po angielsku. Michael Collins w podwójnej roli.
Muzyczne podróże Płytomaniaka zawiodły go ostatnio do pociągającej kultury krajów hiszpańsko- i portugalskojęzycznych z małym przystankiem chętnie odwiedzanej Rosji i Austrii za sprawą arcydzieł Dymitra Szostakowicza oraz Gustawa Mahlera, ale tym razem kierują mnie w stronę zbyt rzadko rzadko odwiedzanych Wysp Brytyjskich. Okazją jest jeden z albumów wytwórni BIS, z angielskimi wykonawcami i kompozytorami w roli głównej, co samo w sobie jest dla mnie dość dużą atrakcją, nie mówiąc już o efekcie końcowym w postaci udanego i satysfakcjonującego nagrania. Pod względem repertuarowym jest zdecydowanie interesujące: łączy znane z nowym. Arcydzieło jednego z moich ulubionych twórców, którego 150. rocznicę urodzin ojczyzna obchodzi z wielką atencją, tworzy pierwszą część programu krążka, drugą zaś u nas kompletnie obce nazwisko kompozytora i jego dzieła na instrument solowy i orkiestrę. Osobą spajającą całość jest Michael Collins, kojarzony być może za sprawą aktywności fonograficznej i koncertowej jako wyśmienity klarnecista, ale od jakiegoś czasu sięgający również po dyrygenturę. Jak się okazuje, z dobrym skutkiem, co sprawia, że krążek wytwórni BIS mogę bez wahania polecić miłośnikom wybitnych kreacji wykonawczych oraz zdecydowanie wartościowego i ciekawego repertuaru, zarejestrowanego na dobrym poziomie w zakresie jakości dźwięku.
Wspomnieliśmy o głównym bohaterze nagrania, łączącego działalność solistyczną z dyrygencką, jak ma się to dość często w przypadku renomowanych artystów, którzy do batuty „dochodzą” częściej od fortepianu czy instrumentów smyczkowych. Poświęćmy zatem najpierw trochę uwagi roli Michaela Collinsa jako klarnecisty, wykonującego partię solową w Koncercie op. 31 Geralda Finziego (1901-1956). Wydaje mi się, że nie jest to pierwsza rejestracja utworu w wykonaniu angielskiego muzyka, wcześniej współpracującego głównie z wytwórnią Chandos, lecz nie zmienia to faktu, że wysłuchałem jej z wielkim zainteresowaniem. Kompozycja o klasycznej trzyczęściowej konstrukcji, operująca tylko klarnetem oraz orkiestrą smyczkową, utrzymana za sprawą takiej instrumentacji w dość ciemnych barwach i późnoromantycznej stylistyce, cechuje się wyrazistą ekspresją i przystępnym językiem, w jaki została napisana, choć czas jej powstania raczej by na to nie wskazywał (autor ukończył ją w roku 1949). Słychać wykorzystanie możliwości wyrazowych głównego medium, głównie za sprawą emocjonalnie nacechowanych melodii i tematów i umiejętnie wykreowanej atmosfery, przede wszystkim w lirycznej, natchnionej części wolnej (Adagio). Daje też soliście pole do popisu technicznego, ale takiego, który nie jest celem samym w sobie, lecz wpleciony jest integralnie w partię solową i jej muzyczny sens. Słuchanie nieznanego Koncertu Geralda Finziego sprawiło mi dużo satysfakcji, cieszę się, że mogłem odkryć nieznane, aczkolwiek wartościowe i przystępne w odbiorze dzieło w bardzo dobrym wykonaniu. Michael Collins świetnie poradził sobie w podwójnej roli solisty i dyrygenta, narracja jest wciągająca i logiczna, tempa dobrane świadomie, z wyczuciem, słychać potencjał melodyczny i emocjonalny dzieła, zaś samo połączenie pięknie brzmiącego klarnetu, instrumentu o ogromnych walorach brzmieniowych i technicznych, z sekcją smyczkową Orkiestry Philharmonia dało bardzo dobry rezultat. Potwierdziło niewątpliwą klasę i renomę solisty, którego doświadczenie i maestria na pewno przysłużyły się utworowi, zasługującemu na zainteresowanie nie tylko wielbicieli instrumentów dętych.
Wielką wagę niesie w sobie za każdym razem wykonanie V Symfonii D-dur Ralpha Vaughana Williamsa (1872-1958), jego niewątpliwego arcydzieła i chyba najpiękniejszej ze wszystkich dziewięciu kompozycji tego gatunku jego autorstwa. Nie można się skarżyć na brak wyśmienitych nagrań, znaczonych wybitnymi kreacjami mistrzów batuty, takich jak chociażby sir Adrian Boult, sir André Previn, Vernon Handley, Bernard Haitink czy przede wszystkim sir John Barbirolli. Być może jest jeszcze za wcześnie, by do tego szacownego grona dołączać Michaela Collinsa, ale jeśli jego marzenia i plany nagraniowe się spełnią i powstanie szerzej zakrojony projekt poświęcony innym Symfoniom angielskiego mistrza, to sytuacja ulegnie zmianie. Moje oczekiwania są tym bardziej uzasadnione, że pierwsza, niełatwa próba zmierzenia się z wymagającą materią, jak również fonograficznym dziedzictwem poprzedników, jest na pewno udana i zasługuje na podziw odbiorców i wielbicieli twórczości Ralpha Vaughana Williamsa. Przy tej okazji trzeba się zatrzymać nie tylko nad podkreśleniem kapelmistrzowskich kompetencji artysty, ale również bardzo dobrej formy orkiestry, należącej przecież do renomowanych i utrzymujących najwyższy poziom symfonicznych formacji Wielkiej Brytanii. Mimo że V Symfonia nie jest rozpisana na szczególnie duży skład, to słuchać walory gry poszczególnych muzyków (liczne partie solowe instrumentów dętych, ze wzruszającym rożkiem angielskim w środkowej Romansy czy waltorniami na początku wstępnego Preludium) i sekcji; o smyczkach była mowa już wcześniej i tutaj pełnią bardzo ważną rolę, nie sposób też przeoczyć ważnych kulminacji sekcji blachy, uzupełniających liryczny i elegijny charakter utworu o bohaterskie i dramatyczne rysy. Michael Collins z dużym wyczuciem zadbał o równowagę pomiędzy grupami orkiestry, bardzo spodobało mi się również nieśpieszne, trafione tempo całości, jak również poszczególnych części, z których każda czymś intryguje. Dobrze rozumie strukturę formalną dzieła, słychać ewidentny szacunek dla partytury. Uroda i szlachetność brzmienia idzie w parze z pięknem melodii i głębią myśli ukrytych we wspaniałej Piątej, będącej niewątpliwym osiągnięciem twórczym kompozytora. Na brak refleksji i pozytywnych emocji odczuwanych podczas słuchania tego wyjątkowego dzieła raczej nie można narzekać – sprawia satysfakcję i rozbudza nadzieje na więcej. Nie zmienia jednak faktu, że wspomniani wcześniej mistrzowie batuty jak na razie nadal wiodą prym w zakresie dopracowanych w każdym calu i porywających wizji V Symfonii.
Muzyczna podróż Płytomaniaka na Wyspy Brytyjskie, udana i bogata w emocje oraz wrażenia, sprawiła, że będę tam zaglądał częściej, chociażby dlatego, że wypadałoby poświęcić więcej uwagi tak wspaniałemu twórcy, jakim był Ralph Vaughan Williams, a 150. rocznica jego urodzin jest do tego najlepszą okazją.
Paweł Chmielowski
Ralph Vaughan Williams – Symfonia nr 5 • Gerald Finzi – Koncert na klarnet i smyczki op. 31
Philharmonia Orchestra • Michael Collins, klarnet i dyrygent
BIS-2367 • w. 2020, n. 2019 • (SACD), 68’30” ●●●●●○
Nagranie zostało udostępnione w formie elektronicznej przez wydawcę, wytwórnię BIS.
Komentarze
Prześlij komentarz