Dwa muzyczne światy - C. Debussy i R. Strauss (2).
Obiecałem niedawno sięgnąć ponownie po muzykę dwóch twórców, których pozornie dzieli wszystko – i jak udowodniło nagranie wytwórni LSO Live, dzieła orkiestrowe takich mistrzów, jak Claude Debussy czy Richard Strauss całkiem dobrze brzmią w zestawieniu obok siebie. Jeszcze wyraźniej można to zaobserwować w przypadku repertuaru dalekiego od potęgi i bogactwa brzmienia wielkiej symfoniki, lecz równie ważnego w dorobku obu kompozytorów – w ich liryce wokalnej. Obaj poświęcali sporo uwagi pieśniom, które, ukryte w cieniu większych form i gatunków, pozostawały integralną częścią ich dorobku. Pora zatem ponownie na niezwykłe muzyczne wrażenia, gwarantowane nazwiskami wielkich twórców, ale również bardzo dobrych wykonawców, w pełni radzącym sobie z wyzwaniami przez nich postawionymi.
Z przyjemnością sięgam zatem do ciekawy pod względem repertuarowym album, wydany w ubiegłym roku własnym sumptem przez Orkiestrę Symfoniczną z Melbourne. Podobnie jak jej odpowiedniczki w USA czy Europie, postanowiła wydawać nagrania w barwach „swojego” wydawnictwa, unikając kontaktów z tradycyjnymi wytwórniami płytowymi, ponieważ ich działalność - tutaj wyrażam swoją opinię - wbrew reklamowym sloganom i marketingowym trikom, jest niezwykle uboga, a przede wszystkim nieudolna. Mam na myśli największych graczy na pogrążonym w głębokim kryzysie rynku fonograficznym, którzy trwają – i nic więcej. Ogrom najlepszych nagrań ze swoich bogatych katalogów jest przez nich od lat skrzętnie ukrywany przed kolejnymi pokoleniami melomanów, pozostając w na półkach magazynów płytowych potentatów, a już zupełną patologię pod tym względem przedstawia Polska, gdzie nawet nie można kupić oficjalnie zdecydowanej większości nagrań tychże. Zarysowane zagadnienie zasługuje na bardziej szczegółowe omówienie przy innej okazji, więc pozwolę sobie osobiście wyrazić zadowolenie z powziętej przez australijską formację decyzji. Chyba tylko w ten sposób tak naprawdę będzie mogła dotrzeć do szerokich rzesz melomanów, nie tylko u siebie w kraju, ale również za granicą, unikając konieczności nawiązywania współpracy z przeżartymi inercją i ignorancją podmiotami, którzy nie mają pojęcia o muzyce, jej promocji oraz publikacji.
Na szczęście, nie da się tego powiedzieć o debiutancie z Australii, który odważnie i w całkiem dobrym stylu rozpoczął działalność wydawniczą. Świadczy o tym pierwszy wydany krążek, zawierający tylko dwie pozycje, wykonane na koncertach na początku 2023 roku w Arts Centre w Melbourne. Wystąpiła tamtejsza Orkiestra Symfoniczna, prowadzona przez swojego obecnego szefa, Jaime'a Martina, zaś do współpracy zaproszono cieszącą się ogromnym uznaniem nie tylko w swojej ojczyźnie sopranistkę Siobhan Stagg. W programie ich wspólnych koncertów znalazły się Zapomniane arie (Ariettes oubliées) Claude'a Debussy'go, zaprezentowane tutaj w pochodzącym z roku 2015 opracowaniu australijskiego kompozytora Bretta Deana, co jest niewątpliwą repertuarową nowością, a także powszechnie znane i uwielbiane przez słuchaczy arcydzieło liryki wokalnej – Cztery ostatnie pieśni (Vier letzte Lieder) Richarda Straussa. Niezwykle interesujący materiał muzyczny zarówno dla samych wykonawców, przede wszystkim solistki, ale także dla melomanów, którzy z podobnym zestawieniem nie mają i nie będą mieć często do czynienia.
Poznanie Zapomnianych arii jest z pewnością bardzo ciekawym i inspirującym doznaniem, jeśli zna się ich oryginalną wersję z udziałem fortepianu. Debussy napisał je w roku 1886, w wieku 24 lat, w dwa lata po wygraniu Nagrody Rzymskiej, umożliwiającej młodemu kompozytorowi pobyt i pracę twórczą w Wiecznym Mieście. Autorem sześciu tekstów był „wyklęty” poeta Paul Verlaine, który na stałe zapisał się w historii literatury nie tylko francuskiej, ale i światowej. Opracowanie Bretta Deana jest więcej niż zręczne; zachowuje duch pierwowzoru, aranżer operuje stosunkowo niedużym składem orkiestry, co ma niebagatelne w znaczenie w kontekście kolorystki i jakości brzmienia. Na tle subtelnego, lecz wyrazistego akompaniamentu, z mistrzostwem zrealizowanego przez symfoników z Melbourne i Jaime'a Martina, można podziwiać wybitną kreację wokalną solistki. Siobhan Stagg ujmuje kulturą, ładnie prowadzoną frazą, pięknym, lirycznym sopranem, zdolnym do przekazywania zróżnicowanych emocji oraz nastrojów, którym posługuje się z wielką biegłością techniczną i interpretacyjną. Doskonale sprawdza się w pieśniach o charakterze refleksyjnym i utrzymanych w wolnym tempie (nr 1-3), ale znaczące ożywienie nastroju i narracji, wprowadzone w czwartym w kolejności tekście (Koniki na biegunach – fr. Chevaux de Bois), jest oddane bardzo przekonująco, z elegancją i humorem jednocześnie. Kunszt artystki daje o sobie znać również w kolejnych wyrafinowanych pod względem ekspresji i poruszających swoim pięknem pozycjach, będących znaczącym osiągnięciem twórczym nie tylko kompozytora, łączącego śpiewność linii melodycznej z rozbudowaną harmonią, ale i poety, podejmującego w nich tematykę miłosną: tworzą je słynny Zielony oraz Spleen.
Richard Strauss napisał swoje Cztery ostatnie pieśni u schyłku życia (1948), na rok przed śmiercią, w sędziwym wieku osiemdziesięciu czterech lat jako uznany, cieszący się zasłużoną sławą kompozytor, ale jako człowiek był załamany wydarzeniami ostatnich lat, które w postaci drugiej wojny światowej ostatecznie zniszczyły świat, jaki znał i kochał. Zmuszony do emigracji do Szwajcarii po upadku reżimu Hitlera, wiedział o Auschwitz, angażował się w pomoc swojej żydowskiej synowej i dwóch wnuków, z racji pełnienia ważnych funkcji publicznych w III Rzeszy poddany był również procedurze denazyfikacyjnej, która pozwoliła wrócić do ojczyzny i spędzić resztkę długiego i pracowitego życia w swojej posiadłości w uroczym alpejskim Garmisch. Nic dziwnego, że u jego schyłku sięgnął po lirykę wokalną, by jeszcze raz (ostatni) napisać na ukochany wysoki głos kobiecy, aczkolwiek nie doczekał nigdy prawykonania całości, obejmującej cztery wiersze wielkich niemieckich poetów: trzech do słów Hermana Hesse (Wiosna, Wrzesień oraz Zapadanie w sen), nagrodzonego Literacką Nagrodą Nobla dwa lata wcześniej, a także wieńczącego cykl W zmierzchu (Im Abendrot), napisanego przez wybitnego romantyka związnego ze Śląskiem, Josefa von Eichendorffa. Powstało w ten sposób arcydzieło liryki wokalnej, kochane przez słuchaczy od ponad 70 lat, co nie dziwi, ponieważ sam niżej podpisany odczuwa zawsze głębokie wzruszenie przy jego słuchaniu, a ostatnia część, będąca opisem zachodzącego słońca, pięknej górskiej przyrody i śpiewu skowronków, symbolizuje pożegnanie się z życiem – jest kwintesencją absolutnego piękna chwytającego za serce. I taki jest cały cykl, w którym tkwi „aura ostateczności i niemal śmiertelnego spokoju”. Od prawykonania w roku 1950 stały się Cztery ostatnie pieśni żelazną pozycją w repertuarze śpiewaczek oraz dyrygentów, a lista wybitnych wykonawczyń i towarzyszących im mistrzów batuty przyprawia wręcz o zawrót głowy, co nie znaczy, że każde nagranie jest równie wartościowe. Niniejsze, dokonane na żywo, zaliczę do zdecydowanie udanych i przekonujących. Jaime Martin i Siobhan Stagg doskonale rozumieją przesłanie poszczególnych pieśni, ich kreacja zachwyca szacunkiem dla intencji autora, nieśpieszną narracją, bardzo dobrymi tempami, które nie są ani nadmiernie zagonione, ani też zbyt wolne – tworzą swoisty złoty środek. Wysublimowana instrumentacja z ważną rolą waltorni (istotnej w kontekście biografii kompozytora) tworzy idealne tło dla wokalnej kreacji sopranistki, której kreacja mogłaby usatysfakcjonować samego Richarda Straussa, o współczesnych miłośnikach pięknych głosów nie wspominając. Każda z czterch pozycji jest artystycznym osiągnięciem, obok którego nie sposób przejść obojętnie, nawet jeśli się ma w pamięci czy w sercu inne, wielkie nagrania z przeszłości. W pełni doceniam warsztat i artyzm Siobhan Stagg, która doskonale odnajduje się w stylistyce zbioru, umiejętnie oddaje urok melodii, radzi sobie całkiem nieźle pod względem czysto językowym, śpiewa z wyczuciem i przejęciem w sposób, który trafia do emocji odbiorcy, wywołując u niego wyłącznie pozytywne odczucia. Jestem pewien, że będę wracać do prezentowanego nagrania regularnie.
Mimo iż album nie zawiera wiele nagranego materiału, a jego łączny czas nie przekracza 40 minut, co samo w sobie nie budzi mojego entuzjazmu, to cechuje się bardzo wysokim poziomem artystycznym, technicznym oraz edytorskim, co pozwala mieć nadzieje na kolejne udane płytowe propozycje Orkiestry Symfonicznej z Melbourne. Zrecenzuję je z przyjemnością, tym większą, że obiektem zainteresowania naczelnego dyrygenta tej formacji wydaje się być miła mojemu sercu muzyka czeska – czyżby szykował się pierwszy cykl Symfonii Antonína Dvořáka zrealizowany w dalekiej Australii?
Płytomaniak
Claude Debussy – Ariettes oubliées (orch. Brett Dean) • Richard Strauss – Vier letzte Lieder
Siobhan Stagg, sopran • Melbourne Symphony Orchestra • Jaime Martin, dyrygent
MSO 0001 • w. 2024, n. 2023 • SACD, 39'00” ●●●●●○
Nagranie w postaci fizycznego albumu audio zostało nadesłane do autora z zagranicy, dzięki europejskiemu dystrybutorowi nagrań Orkiestry Symfonicznej z Melbourne. Polski przedstawiciel tego wydawcy, który nie wysyła do Płytomaniaka żadnych nagrań w celach promocyjnych, nie przyczynił się w żaden sposób do uzyskania materiału do recenzji i publikacji tejże na stronie.
Komentarze
Prześlij komentarz